Nigdy specjalnie nie interesowałem sie biegami
przeszkodowymi. Zresztą czasami trudno nazwać je biegami, gdy odcinki
pomiędzy kolejnymi utrudnieniami mają 100-200 metrów. Jednak kiedy w
nazwie pojawia się słowo "Cichociemni" to mi już nic więcej nie potrzeba
- idę jak w dym.
Tak było rok temu w Skierniewicach i tak samo
zareagowałem na bieg w Sochaczewie. Gdy tylko dowiedziałem się, że tego
dnia będę wolny, od razu się zapisałem. Organizator dał możliwość wyboru
trasy: 6 km i 14 km - wartości te oczywiście bardzo przybliżone, gdyż
teren, w którym przyszło rywalizować naprawdę ciężko pomierzyć :)
Zresztą przed biegiem nigdzie nie opublikowano śladu trasy, ani
przeszkód jakie miały na nas czekać. Ja wybrałem dłuższy dystans, bo
poprzeczkę trzeba sobie podnosić, chociaż miałem poważne obawy co do
biegu w zapowiadanym upale. Widziałem kilka osób, które w ostatniej chwili zmieniły
dystans na krótszy, właśnie ze względu na pogodę.
(Na bieg przyjechałem z Marcinem, który startował na krótszym dystansie, a później czuł niedosyt)
Ci, którzy
startowali w poprzednich edycjach wiedzieli mniej więcej czego się
spodziewać, ja wiedziałem tylko tyle, że będziemy napierać wzdłuż Bzury,
Bzurą, Pisią i okolicami. W praktyce nawet nie wiem ile razy tego dnia
wchodziłem do wody (ewentualnie błota). Poznałem chyba wszystkie
sochaczewskie mosty od spodu i brnąłem przez miejsca, do których
wcześniej nie zbliżyłbym się na krok (kajakiem też nie). Zbadałem
dokładnie dno Bzury, poznałem wiele rodzajów błota i odkryłem piszczelem
kilka sporych kamieni pod wodą.
Na lądzie wcale nie było
łatwiej, bo mimo, że na dystansie 14-tu km było kilka odcinków
biegowych, to jednak trasa co chwilę zbaczała w teren, gdzie trzeba było
uważać na każdy krok. Biegnąc stromym zboczem jeden nieodpowiedni ruch,
jedno zawahanie czy utrata równowagi mogły mieć dosyć nieprzyjemne
konsekwencje w postaci lotu w dół (w zarośla lub do wody). Taka sytuacja
zapewniała stałą dawkę adrenaliny i wymagała ciągłego skupienia. Chwila
nieuwagi i przy pokonywaniu zwalonego drzewa przydzwoniłem głową w inny
konar. To była nauczka, aby mieć oczy dookoła głowy.
Warto wspomnieć o oprawie biegu. Przed startem odśpiewaliśmy hymn
acapella, a następnie ruszyliśmy na dwukilometrową rozgrzewkową rundę po
mieście przy akompaniamencie świec dymnych i granatów hukowych.
Podobne
warunki stworzono na torze motocrossowym, który robił za mini-poligon, gdzie zlokalizowano kilka sztucznych przeszkód pokonywanych dwa razy - raz po starcie, a drugi raz przed metą. Przed samą metą natomiast dodatkowo na dorżnięcie zafundowano nam
jeszcze wbieg na wzgórze zamkowe i zbieg po schodach - tu większość już
szła spacerkiem bez sił i bez walki. Mi udało się wykrzesać jeszcze
trochę energii i biegłem - w końcu nic tak nie motywuje jak wyprzedzanie
kolejnych maruderów ;) Na finiszu stoczyłem jeszcze pojedynek 1
na 1 z zawodnikiem przede mną, ale mądrze mnie przyblokował i nie udało
mi się go wyprzedzić.
Na mecie każdy dostał fantastyczny
medal ze znakiem Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej - to po
niego tutaj przyjechałem. Super sprawa! Chwała organizatorom za ideę
tego biegu i za wymyślną trasę, której chyba nikt normalny by nie
wytyczył, ale która zarazem pozwala na pokonywanie własnych słabości czy
lęków. Nie widziałem, aby ktoś mówił, że nie da rady - nawet w jakiejś starej
rurze kanalizacyjnej, w której nie było widać własnej ręki, czy brodząc
przez sitowie w błocie prawie po kolana. A najlepsze jest to, że obok
rywalizacji w takich biegach liczy się współpraca, która działa
automatycznie - ktoś wyciągnie do Ciebie dłoń wciągając Cię na górę, a
Ty pomożesz kolejnemu. To buduje uczucie, że co by się nie działo, to
nie będziesz sam i dasz radę!
W przyszłym roku na pewno będę namawiał
znajomych na udział w tej imprezie, bo to świetne urozmaicenie zwykłego
biegania i bardzo ciekawa przygoda :) Chyba złapałem bakcyla!
Poniżej krótki filmik dający namiastkę tego, co czeka na startujących. Jedna uwaga - mi też wydawało się to dosyć proste, ale jeśli 14 km pokonujesz w niecałe 2 godziny to znaczy, że jednak tak łatwo nie jest ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz