wtorek, 28 czerwca 2016

Bieg Cichociemnych w Sochaczewie

Nigdy specjalnie nie interesowałem sie biegami przeszkodowymi. Zresztą czasami trudno nazwać je biegami, gdy odcinki pomiędzy kolejnymi utrudnieniami mają 100-200 metrów. Jednak kiedy w nazwie pojawia się słowo "Cichociemni" to mi już nic więcej nie potrzeba - idę jak w dym. 



Tak było rok temu w Skierniewicach i tak samo zareagowałem na bieg w Sochaczewie. Gdy tylko dowiedziałem się, że tego dnia będę wolny, od razu się zapisałem. Organizator dał możliwość wyboru trasy: 6 km i 14 km - wartości te oczywiście bardzo przybliżone, gdyż teren, w którym przyszło rywalizować naprawdę ciężko pomierzyć :) Zresztą przed biegiem nigdzie nie opublikowano śladu trasy, ani przeszkód jakie miały na nas czekać. Ja wybrałem dłuższy dystans, bo poprzeczkę trzeba sobie podnosić, chociaż miałem poważne obawy co do biegu w zapowiadanym upale. Widziałem kilka osób, które w ostatniej chwili zmieniły dystans na krótszy, właśnie ze względu na pogodę. 

 
 (Na bieg przyjechałem z Marcinem, który startował na krótszym dystansie, a później czuł niedosyt)

Ci, którzy startowali w poprzednich edycjach wiedzieli mniej więcej czego się spodziewać, ja wiedziałem tylko tyle, że będziemy napierać wzdłuż Bzury, Bzurą, Pisią i okolicami. W praktyce nawet nie wiem ile razy tego dnia wchodziłem do wody (ewentualnie błota). Poznałem chyba wszystkie sochaczewskie mosty od spodu i brnąłem przez miejsca, do których wcześniej nie zbliżyłbym się na krok (kajakiem też nie). Zbadałem dokładnie dno Bzury, poznałem wiele rodzajów błota i odkryłem piszczelem kilka sporych kamieni pod wodą. 

Na lądzie wcale nie było łatwiej, bo mimo, że na dystansie 14-tu km było kilka odcinków biegowych, to jednak trasa co chwilę zbaczała w teren, gdzie trzeba było uważać na każdy krok. Biegnąc stromym zboczem jeden nieodpowiedni ruch, jedno zawahanie czy utrata równowagi mogły mieć dosyć nieprzyjemne konsekwencje w postaci lotu w dół (w zarośla lub do wody). Taka sytuacja zapewniała stałą dawkę adrenaliny i wymagała ciągłego skupienia. Chwila nieuwagi i przy pokonywaniu zwalonego drzewa przydzwoniłem głową w inny konar. To była nauczka, aby mieć oczy dookoła głowy.
Warto wspomnieć o oprawie biegu. Przed startem odśpiewaliśmy hymn acapella, a następnie ruszyliśmy na dwukilometrową rozgrzewkową rundę po mieście przy akompaniamencie świec dymnych i granatów hukowych. 


Podobne warunki stworzono na torze motocrossowym, który robił za mini-poligon, gdzie zlokalizowano kilka sztucznych przeszkód pokonywanych dwa razy - raz po starcie, a drugi raz przed metą. Przed samą metą natomiast dodatkowo na dorżnięcie zafundowano nam jeszcze wbieg na wzgórze zamkowe i zbieg po schodach - tu większość już szła spacerkiem bez sił i bez walki. Mi udało się wykrzesać jeszcze trochę energii i biegłem - w końcu nic tak nie motywuje jak wyprzedzanie kolejnych maruderów ;) Na finiszu stoczyłem jeszcze pojedynek 1 na 1 z zawodnikiem przede mną, ale mądrze mnie przyblokował i nie udało mi się go wyprzedzić. 


Na mecie każdy dostał fantastyczny medal ze znakiem Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej - to po niego tutaj przyjechałem. Super sprawa! Chwała organizatorom za ideę tego biegu i za wymyślną trasę, której chyba nikt normalny by nie wytyczył, ale która zarazem pozwala na pokonywanie własnych słabości czy lęków. Nie widziałem, aby ktoś mówił, że nie da rady - nawet w jakiejś starej rurze kanalizacyjnej, w której nie było widać własnej ręki, czy brodząc przez sitowie w błocie prawie po kolana. A najlepsze jest to, że obok rywalizacji w takich biegach liczy się współpraca, która działa automatycznie - ktoś wyciągnie do Ciebie dłoń wciągając Cię na górę, a Ty pomożesz kolejnemu. To buduje uczucie, że co by się nie działo, to nie będziesz sam i dasz radę!

W przyszłym roku na pewno będę namawiał znajomych na udział w tej imprezie, bo to świetne urozmaicenie zwykłego biegania i bardzo ciekawa przygoda :) Chyba złapałem bakcyla!

Poniżej krótki filmik dający namiastkę tego, co czeka na startujących. Jedna uwaga - mi też wydawało się to dosyć proste, ale jeśli 14 km pokonujesz w niecałe 2 godziny to znaczy, że jednak tak łatwo nie jest ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz