Pierwszego września wziąłem udział w swoim pierwszym (i mam nadzieję, że nie ostatnim) półmaratonie - był to XXX Półmaraton Szlakiem Walk nad Bzurą w Sochaczewie. Impreza dosyć kameralna, blisko od domu, niskie wpisowe, no i okazja do upamiętnienia polskich bohaterów wojny obronnej z 1939 r.
Start na
dystansie 21,097 km planowałem już od początku roku - najpierw miał być
półmaraton warszawski, niestety dopadła mnie lekka kontuzja, która uniemożliwiła
mi start. Następnie zapisałem się do Tarczyna, po czym okazało się, że tego
samego dnia wypada dosyć ważne wydarzenie i też nie pobiegnę... Do trzech razy
sztuka! Choć nie było to takie proste i oczywiste... Tradycyjnie już w tym roku
w dniu mojego biegu za oknem panują takie warunki
Starałem
się nie martwić mimo lekkiej szydery w domu - wierzyłem w prognozy, że się
wypogodzi, chociaż wcale się na to nie zanosiło...
Na
miejscu kolejne rozczarowanie - kolejka po pakiety prawie jak do ostatniej
paróweczki albo i dłuższa ;) Nadal pada, a start zaplanowano za 40 minut -
słabo. Bieżnia na stadionie Orkana również prawie cała pod wodą...
Super...
Na
szczęście organizatorzy postanowili opóźnić start o 30 minut. Przestało padać,
niebo się przejaśniło - banan, rozgrzewka i jedziemy ;)

Nie
widziałem do końca jakie tempo sobie założyć, planem minimum było złamanie
dwóch godzin i to by mnie satysfakcjonowało. Początek trasy bardzo kręty - tu w
prawo, tu w lewo i w zasadzie nie wiem gdzie jestem. Na szczęście nie biegnę
pierwszy ;) Od około 2-go kilometra trasa była mi już znana, gdyż pokrywała się
z Biegiem Papieskim, w którym startowałem w ubiegłym roku. Zaczęły się też
wzniesienia, choć w tą stronę było bardziej z górki - to dawało do myślenia,
gdyż na ok. 18-tym km będzie odwrotnie. Starałem się nie szarżować, choć
trzymałem tempo dużo szybsze niż sobie założyłem, no ale póki co czułem się
dobrze. Na trasie było sporo punktów z wodą i kostkami cukru, co zalicza się na
plus, jednak oznaczenie kilometrażu kiepskie (mało widoczne i nieprecyzyjne).
Przy
znaku "Plecewice" z przeciwka nadbiegł lider, który już wracał
(uzyskał czas ok. 1:10 h). Jakieś 2,5 km dalej robię nawrót i też lecę z
powrotem. Wciągam żel i kalkuluję w głowie czas - jest dobrze, oby tak dalej.
Powoli zacząłem też wyprzedzać innych biegaczy - choć ze dwóch/trzech
wyprzedziło i mnie (w tym Michał, który drugą połowę szedł jak burza). Około
16-tego km miałem lekki kryzys, zaczęły mnie pobolewać kolana i pierwszy raz poczułem lekkie zmęczenie. Trochę mnie to zmartwiło ale nie zamierzałem się
rozczulać, biegłem więc dalej i nie zwalniałem tylko wciągałem następnych
zawodników - żel chyba powoli zaczynał działać. Tuż za kościołem w Chodakowie dobiegłem
do starszego Pana - trzymał dobre dla mnie tempo więc trochę pogadaliśmy przez
jakieś następne 2 km. Dowiedziałem się, że ma 70 lat (!) i ma za sobą ok. 200
półmaratonów (!). Na końcu drugiego, długiego podbiegu powoli zacząłem się
oddalać od niego, bo do mety coraz bliżej, a chciałem jeszcze przycisnąć (okazało się, że przybiegł ok. 2
minuty po mnie). Za kolejnym zakrętem wydawało mi się, że jestem już blisko
mety więc jeszcze przyśpieszyłem, a za jeszcze kolejnym czekała na mnie
niespodzianka - moja narzeczona wyszła dodać mi otuchy :) Buziak w drodze i
lecę dalej! Patrzę na zegarek - dam radę zejść poniżej 1:50 h. W końcu ktoś z
kibiców krzyczy, że jeszcze 200 metrów... zakręt i widzę już stadion. Wpadam na
metę, zatrzymuję zegarek, a tam... 1:47'53!
Jestem mega szczęśliwy! Dobiegłem! I to w czasie, o którym nawet nie marzyłem! Dostaję medal na szyję, ktoś pyta o zwrot czipa ale ciężko kontaktuję i zanim się zorientowałem już mi go odpięto :)
Zacząłem powoli dochodzić do
siebie. Ciekawe to uczucie, gdy nagle po długim biegu musisz zacząć normalnie
chodzić, co wcale nie jest takie proste.
Robertowi, z którym umawiałem się na ten bieg, udało się pobić swoją życiówkę i to o parę ładnych minut. To był dobry dzień!
Na plus muszę zaliczyć jeszcze to, że wygrałem nagrodę - (przed dekoracją zwycięzców wylosowano kilka fantów) saszetkę/nerkę. Wyjazd zakończył się więc pełnym sukcesem :) Trochę mi też ulżyło ponieważ już za półtora miesiąca kolejny półmaraton, tym razem w Kampinosie. Oby tam nie padało ;)
PS. Przy okazji tego biegu testowałem aplikację run-log.com na telefon i jestem zawiedziony, bowiem zmierzyła mi ona dystans ok. 22 km, co jest raczej niemożliwe. Cóż, będę musiał porównać za rok z endomondo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz