poniedziałek, 24 marca 2014

Półmaraton Marzanny w Krakowie

W tym roku wiosnę przyszło, a w zasadzie przybiegło mi powitać w Krakowie dzięki startowi w XI Półmaratonie Marzanny :) Każda okazja jest dobra żeby pobiegać, a jeśli można jeszcze przy okazji pozwiedzać to tym lepiej, zwłaszcza, że pogoda dopisała


Trasa półmaratonu (atestowana przez PZLA) była bardzo atrakcyjna turystycznie i przy dobrej pogodzie zapewniała piękne widoki, co między innymi spowodowało moją chęć startu tutaj. W trakcie biegu udało mi się zwiedzić długi fragment bulwarów nadwiślanych z extra widoczkami na Wawel, kawałek Starego Miasta i oczywiście Błonia przy których swoje stadiony ma Cracovia i Wisła. Łącząc to z wydobywającymi się podczas długiego biegu endorfinami - pozytywne doznania miałem zagwarantowane. 


Pod względem liczby uczestników Krakowowi daleko do stolicy, ale dla mnie to zdecydowany plus, bo bieganie w tłoku nie należy do przyjemnych. Choć biorąc pod uwagę samą liczebność mieszkańców (od niedawna drugie miasto w Polsce) to biegaczy powinno być tu znacznie więcej niż te niecałe 3 tysiące (ukończyło niespełna 2500). Zwłaszcza, że równie urokliwą uliczną trasę ciężko znaleźć w innych miastach w Polsce. Przyrost liczby uczestników z roku na rok jest jednak znaczny więc może i Kraków zbuduje potęgę na kształt Półmaratonu Warszawskiego. 
Mimo to momentami bywało ciasno np. przy wbiegu na Kładkę Ojca Bernatka i kilka razy na ostrych wirażach i nawrotach. Cała stawka rozciągała się jednak na bulwarach i na dłuuugich prostych dookoła Błoń włączając w to morderczą ostatnią prostą do mety, którą trzeba było pokonać dwa razy...  



(chwilę po starcie, w tle Kopiec Kościuszki)

Ciekawostką jest fakt, że przy wcześniejszym opłaceniu startu organizatorzy dają możliwość wyboru numeru startowego, co jest bardzo sympatycznym gestem. Ja wybrałem sobie numer 888 jako jeden z ostatnich trzycyfrowych, które były jeszcze dostępne. Poza tym lubię cyfrę 8 :) 



Przygotowania do biegu nieco pokrzyżowała mi choroba, która na 10 dni przed startem zwaliła mnie z nóg, co znacznie mnie osłabiło i zafundowało mi tydzień przerwy w  bieganiu. Chcę wierzyć, że gdyby nie to udałoby mi się zejść z czasem jeszcze bliżej 1:40, mimo, że trasa była bardziej pofałdowana niż wskazywał na to jej opublikowany profil. Nawet ciężko było zliczyć te wszystkie zbiegi i podbiegi. Cóż, był to przy okazji dobry trening przed Półmaratonem w Skale, którego trasa wiedzie po Ojcowskim Parku Narodowym, a tam już nie będzie żartów tylko prawdziwe górki...
Mimo wszystko jestem umiarkowanie zadowolony z nowej życiówki - 1:42:58. Przed sezonem marzyło mi się zejście w okolice 1:40, ale liczę na to, że jeszcze się odkuję i poprawię ten czas.

 
Zastanawiam się też czy swojego dobrego wyniku nie zawdzięczam dwóm "chodziażom" (widocznym powyżej na dalszym planie), którzy cały czas mi uciekali, a ja biegnąc za nimi za punkt honoru obrałem sobie, że gość, który idzie nie będzie szybszy od biegacza ;) Nie dawałem się więc chłopakom i na samym finiszu w końcu ich wyprzedziłem. Dobrze, że oni ten start traktowali treningowo, bo gdyby zasuwali nieco ponad 4 min/km tak jak to robią na zawodach, to byłoby po mnie... Fajnie też było biec za nimi, bo wzbudzali niemałe zainteresowanie okraszone ciekawymi komentarzami :)
Naprawdę cieszę się, że na pierwszy tegoroczny półmaraton wybrałem Kraków zamiast Warszawy. Pogoda dopisała, organizacja bez zarzutu, opłata startowa była na początku nieco niższa no i przede wszystkim malownicza trasa. W pakiecie znajdowała się też niczego sobie koszulka techniczna Kalenji w oczojebnym żółtym kolorze. Tylko ten medal taki trochę bez wyrazu. W ubiegłym roku był dużo ładniejszy. Ale z zieloną tasiemką jeszcze nie miałem ;)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz