wtorek, 1 września 2015

BMW Półmaraton Praski

Na start w BMW Półmaratonie Praskim zdecydowałem się niemal w ostatniej chwili z dwóch powodów: po pierwsze chciałem się sprawdzić na tym dystansie przed maratonem, a po drugie  po ostatnich podróżach nie chciało mi się jechać gdzieś daleko. A po trzecie oprócz Parku Skaryszewskiego nigdy nie biegałem po prawobrzeżnej Warszawie. Czyli z trzech powodów padło na Półmaraton Praski :)


Ze względu na bardzo wczesną pobudkę (bieg startował o 8:45!) jakoś nie mogłem się zorganizować. Jedyne 5 godzin snu to dla mnie za mało, przed biegiem nawet nie miałem weny do porządnej rozgrzewki. W dodatku tuż przed startem strasznie zaschło mi w gardle i jednocześnie poczułem parcie na pęcherz. To chyba adrenalina :) Cyknąłem sobie jeszcze fotkę ze skupionym Łukaszem (debiutował w półmaratonie) i poszedłem do strefy startowej


Jako że bieg traktowałem raczej treningowo i na luzie nie wiedziałem za bardzo, do której strefy iść. Biec na 1:50 czy może na 1:45? Ostatecznie wybrałem tą drugą opcję. Tu brawa dla organizatora, który wyraźnie oddzielił poszczególne strefy oraz wejścia do każdej z nich aby zminimalizować ryzyko pomyłki. W ogóle pod względem organizacyjnym nie było do czego się przyczepić. W zasadzie z mojej perspektywy wszystko wyglądało jak należy. Gratuluję organizatorom tego, że udało im się dopiąć każdy detal na ostatni guzik. 


Na trasie spotkałem kilka znanych osób: oprócz Marcina Chabowskiego, który pewnie pruł przed siebie po zwycięstwo, widziałem też Wandę Panfil - jedyną polską mistrzynię świata w maratonie. Pani Wanda mimo wieku nadal prezentuje świetną formę. W połowie dystansu biegaczy głośno dopingowała Beata Sadowska, a w końcówce biegu po nawrocie mijałem Tomasza Kiełbowicza - byłego piłkarza Legii. Fakt, że jestem od niego szybszy poprawił mi humor :) Był też człowiek-kruk lub strach na wróble, ciężko stwierdzić


Jedynym mało atrakcyjnym elementem biegu jest jego trasa - oprócz Stadionu Narodowego ciekawych miejsc nie stwierdzono. Definitywnie przekonałem się, że miejskie asfaltówki to nie moja bajka. Owszem fajnie jest pobić życiówkę na atestowanej, płaskiej trasie, ale jeszcze fajniej jest biegać po lasach :) 


Ale start należy uznać za udany na całej linii, zarówno dla całej drużyny Żyr.A.F.Y. jak i dla mnie osobiście. Paweł zrobił świetny wynik i wbiegł na metę ponad 6 minut przede mną z czasem 1:35:06. Marcin w debiucie też osiągnął fajny czas, 1:53.

Na mecie ja również byłem bardzo zadowolony, gdyż niespodziewanie pobiłem swoją życiówkę o ponad 1,5 minuty! A był to mój pierwszy półmaraton w tym sezonie. Czas 1:41:25 bardzo mnie cieszy i od razu uruchomił we mnie myśli o zejściu poniżej 1:40 :) To byłaby bajka... Być może po wrześniowym maratonie przypuszczę atak.


Jak widać po biegu nastroje wszystkim dopisywały. Ach te endorfiny, brakowało tylko zimnego piwka :)

Jest jednak jedna przykra sprawa, którą muszę poruszyć, mianowicie ilość zasłabnięć. Karetka i mobilne służby medyczne kursowały od samego początku biegu! Na trasie mijałem wielu krańcowo wykończonych zawodników, którzy przecież musieli startować przede mną. Upał upałem, ale trzeba szacować siły na zamiary. Karetki woziły po kilka osób na raz! Najgorszy widok zobaczył jednak Marcin - ratownicy próbowali przywrócić puls biegaczce za pomocą defibrylatora... Straszne! 
Mam nadzieję, że udało się ją uratować i że nikt nie umarł... Biegacze, badajcie się i uważajcie na siebie. Życie jest najważniejsze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz