W tym roku wiosnę przyszło, a w zasadzie przybiegło mi powitać w Krakowie dzięki startowi w XI Półmaratonie Marzanny :) Każda okazja jest dobra żeby pobiegać, a jeśli można jeszcze przy okazji pozwiedzać to tym lepiej, zwłaszcza, że pogoda dopisała
Trasa półmaratonu (atestowana przez PZLA) była bardzo atrakcyjna turystycznie i przy dobrej pogodzie zapewniała piękne widoki, co między innymi spowodowało moją chęć startu tutaj. W trakcie biegu udało mi się zwiedzić długi fragment bulwarów nadwiślanych z extra widoczkami na Wawel, kawałek Starego Miasta i oczywiście Błonia przy których swoje stadiony ma Cracovia i Wisła. Łącząc to z wydobywającymi się podczas długiego biegu endorfinami - pozytywne doznania miałem zagwarantowane.
Pod względem liczby uczestników Krakowowi daleko do stolicy, ale dla mnie to zdecydowany plus, bo bieganie w tłoku nie należy do przyjemnych. Choć biorąc pod uwagę samą liczebność mieszkańców (od niedawna drugie miasto w Polsce) to biegaczy powinno być tu znacznie więcej niż te niecałe 3 tysiące (ukończyło niespełna 2500). Zwłaszcza, że równie urokliwą uliczną trasę ciężko znaleźć w innych miastach w Polsce. Przyrost liczby uczestników z roku na rok jest jednak znaczny więc może i Kraków zbuduje potęgę na kształt Półmaratonu Warszawskiego.
Mimo to momentami bywało ciasno np. przy wbiegu na Kładkę Ojca Bernatka i kilka razy na ostrych wirażach i nawrotach. Cała stawka rozciągała się jednak na bulwarach i na dłuuugich prostych dookoła Błoń włączając w to morderczą ostatnią prostą do mety, którą trzeba było pokonać dwa razy...
Ciekawostką jest fakt, że przy wcześniejszym opłaceniu startu organizatorzy dają możliwość wyboru numeru startowego, co jest bardzo sympatycznym gestem. Ja wybrałem sobie numer 888 jako jeden z ostatnich trzycyfrowych, które były jeszcze dostępne. Poza tym lubię cyfrę 8 :)
Przygotowania do biegu nieco pokrzyżowała mi choroba, która na 10 dni przed startem zwaliła mnie z nóg, co znacznie mnie osłabiło i zafundowało mi tydzień przerwy w bieganiu. Chcę wierzyć, że gdyby nie to udałoby mi się zejść z czasem jeszcze bliżej 1:40, mimo, że trasa była bardziej pofałdowana niż wskazywał na to jej opublikowany profil. Nawet ciężko było zliczyć te wszystkie zbiegi i podbiegi. Cóż, był to przy okazji dobry trening przed Półmaratonem w Skale, którego trasa wiedzie po Ojcowskim Parku Narodowym, a tam już nie będzie żartów tylko prawdziwe górki...
Mimo wszystko jestem umiarkowanie zadowolony z nowej życiówki - 1:42:58. Przed sezonem marzyło mi się zejście w okolice 1:40, ale liczę na to, że jeszcze się odkuję i poprawię ten czas.
Zastanawiam się też czy swojego dobrego wyniku nie zawdzięczam dwóm "chodziażom" (widocznym powyżej na dalszym planie), którzy cały czas mi uciekali, a ja biegnąc za nimi za punkt honoru obrałem sobie, że gość, który idzie nie będzie szybszy od biegacza ;) Nie dawałem się więc chłopakom i na samym finiszu w końcu ich wyprzedziłem. Dobrze, że oni ten start traktowali treningowo, bo gdyby zasuwali nieco ponad 4 min/km tak jak to robią na zawodach, to byłoby po mnie... Fajnie też było biec za nimi, bo wzbudzali niemałe zainteresowanie okraszone ciekawymi komentarzami :)
Naprawdę cieszę się, że na pierwszy tegoroczny półmaraton wybrałem Kraków zamiast Warszawy. Pogoda dopisała, organizacja bez zarzutu, opłata startowa była na początku nieco niższa no i przede wszystkim malownicza trasa. W pakiecie znajdowała się też niczego sobie koszulka techniczna Kalenji w oczojebnym żółtym kolorze. Tylko ten medal taki trochę bez wyrazu. W ubiegłym roku był dużo ładniejszy. Ale z zieloną tasiemką jeszcze nie miałem ;)
Pod względem liczby uczestników Krakowowi daleko do stolicy, ale dla mnie to zdecydowany plus, bo bieganie w tłoku nie należy do przyjemnych. Choć biorąc pod uwagę samą liczebność mieszkańców (od niedawna drugie miasto w Polsce) to biegaczy powinno być tu znacznie więcej niż te niecałe 3 tysiące (ukończyło niespełna 2500). Zwłaszcza, że równie urokliwą uliczną trasę ciężko znaleźć w innych miastach w Polsce. Przyrost liczby uczestników z roku na rok jest jednak znaczny więc może i Kraków zbuduje potęgę na kształt Półmaratonu Warszawskiego.
Mimo to momentami bywało ciasno np. przy wbiegu na Kładkę Ojca Bernatka i kilka razy na ostrych wirażach i nawrotach. Cała stawka rozciągała się jednak na bulwarach i na dłuuugich prostych dookoła Błoń włączając w to morderczą ostatnią prostą do mety, którą trzeba było pokonać dwa razy...
(chwilę po starcie, w tle Kopiec Kościuszki)
Przygotowania do biegu nieco pokrzyżowała mi choroba, która na 10 dni przed startem zwaliła mnie z nóg, co znacznie mnie osłabiło i zafundowało mi tydzień przerwy w bieganiu. Chcę wierzyć, że gdyby nie to udałoby mi się zejść z czasem jeszcze bliżej 1:40, mimo, że trasa była bardziej pofałdowana niż wskazywał na to jej opublikowany profil. Nawet ciężko było zliczyć te wszystkie zbiegi i podbiegi. Cóż, był to przy okazji dobry trening przed Półmaratonem w Skale, którego trasa wiedzie po Ojcowskim Parku Narodowym, a tam już nie będzie żartów tylko prawdziwe górki...
Mimo wszystko jestem umiarkowanie zadowolony z nowej życiówki - 1:42:58. Przed sezonem marzyło mi się zejście w okolice 1:40, ale liczę na to, że jeszcze się odkuję i poprawię ten czas.
Naprawdę cieszę się, że na pierwszy tegoroczny półmaraton wybrałem Kraków zamiast Warszawy. Pogoda dopisała, organizacja bez zarzutu, opłata startowa była na początku nieco niższa no i przede wszystkim malownicza trasa. W pakiecie znajdowała się też niczego sobie koszulka techniczna Kalenji w oczojebnym żółtym kolorze. Tylko ten medal taki trochę bez wyrazu. W ubiegłym roku był dużo ładniejszy. Ale z zieloną tasiemką jeszcze nie miałem ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz