poniedziałek, 16 września 2013

Jabłkowe miasteczko

czyli witamy w Tarczynie, gdzie rządzą jabłka! Z okazji 660 lat Tarczyna zorganizowano tu owocobranie, czego jednym z głównych punktów programu był 3 Sante Tarczyn Półmaraton 2013



 który od kuchni wygląda tak:



Musiałem trochę podkolorować zdjęcia, bo pogoda za oknem była mniej więcej taka (znowu!)


Na szczęście im bliżej do biegu tym pogoda była coraz lepsza. Trasa biegu od rana była już przygotowana, barierki rozstawione, miejsc parkingowych pod dostatkiem, a sam odbiór pakietu trwał dosłownie 5 sekund. Trzeba przyznać, że organizacja wyglądała profesjonalnie - może dlatego, że pracowało przy niej wielu wolontariuszy. W pakiecie dostałem całkiem fajną koszulkę techniczną, imienny numer startowy, batonik białkowy no i oczywiście sok jabłkowy. Była to trzecia edycja tego półmaratonu (moja pierwsza) i widać, że w Tarczynie podchodzą do sprawy na poważnie i perspektywicznie, co skutkuje systematycznym wzrostem frekwencji - bieg kończyło odpowiednio 248 w 2011 r., 478 w 2012 r. i 658 biegaczy w tym roku. Nieco zaskoczył mnie profil trasy, ponieważ spodziewałem się bardzo płaskiej asfaltówki, a tymczasem początek i koniec był trochę pofałdowany. Między innymi dlatego nie zdecydowałem się na Płock w tym samym terminie, gdyż tam spodziewałem się większych wzniesień. Cóż, za rok może to sprawdzę i porównam. Może też dlatego pierwsze 5 km w Tarczynie biegło mi się ciężko i nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu. 


Poza tym na początku było naprawdę tłoczno! Dopiero gdy można było zająć całą szerokość jezdni grupa znacznie się rozerwała. Poza tym po wybiegnięciu z Tarczyna trasa stała się malownicza, a jej duża część biegła przez las. Kilometry (każdy) zostały oznaczone bardzo czytelnie, co w połączeniu z atestem PZLA pomagało w łapaniu czasu i planowaniu taktyki. Stoły z wodą zostały ulokowane mniej więcej co 4 km, jednak nie interesowało mnie to za bardzo - postanowiłem być samowystarczalny i zabrałem ze sobą bidon i żel. Dzięki temu mogłem uzyskać kilka/naście/dziesiąt sekund omijając tłok przy stołach. Ta taktyka sprawdziła się, gdyż zauważyłem, że momentami dziewczyny podające napoje nie wyrabiały się.
W środkowej części trasy kilkukilometrowy jej fragment ułożono w formie agrafki z nawrotem równo na półmetku dystansu. Biegnąc w "tamtą" stronę miałem okazję podziwiać zarówno ścisłą czołówkę jak i wielu innych, którzy byli daleko przede mną. To przybijające uczucie można sobie jednak szybko wynagrodzić i po nawrocie oglądać tych wolniejszych. Przynajmniej się nie nudzi. Można wypatrywać znajomych, pomachać do nich i coś krzyknąć, z czego skorzystałem zauważając dziewczyny z naszej "Żyrafy" - Maję i Kasię. Przy okazji usłyszałem zwrot, który strasznie mnie ubawił - jakiś czas po nawrocie biegłem zupełnie sam, w pewnym momencie z naprzeciwka zbliżyła się grupa biegaczy i jeden do drugiego powiedział z uznaniem "patrz, ten jak wypruł"... Obejrzałem się i stwierdziłem, że musiał mówić o mnie, bo następni byli jeszcze daleko. Chciało mi się śmiać, ale jednocześnie zrobiło mi się miło. Okazało się, że byli to ludzie, z którymi trzymałem się gdzieś do 5-go km. Nawiasem mówiąc zwycięzca był już wtedy ok 5 km przede mną (wygrał ten sam Ukrainiec, co w Sochaczewie).
Podczas biegu cały czas zżerała mnie ciekawość - jaki osiągnę czas? Jak odnosić się do poprzedniego "półmaratonu"? Czy nie za wcześnie przyśpieszyłem? 2 tygodnie wcześniej biegłem w Sochaczewie, jednak pewnie nigdy się nie dowiem na jakim dystansie...
Od dziś mogę już dumnie stwierdzić - przebiegłem półmaraton! 
 

Udało mi się tego dokonać w zaskakująco (jak dla mnie) dobrym czasie - 1:44:36! Nie dowierzałem trochę swojemu zegarkowi, więc czekałem na smsa z oficjalnym wynikiem. Jednak ten zaskoczył mnie negatywnie, gdyż wskazał tylko czas brutto. Była to jednak dla mnie wskazówka, że i tak poszło świetnie. W międzyczasie dostałem swój medal (całkiem sympatyczny) oraz izotonik i wodę. Jabłek również nie brakowało ;)
Podziękowania należą się spikerowi, który osobiście witał niemal każdego kończącego bieg i był przy tym bardzo energiczny. To fajne uczucie, gdy na ostatnich metrach ktoś dopinguje Cię imiennie i jeszcze informuje o czasie.

Już w domu, gdy pojawiły się wyniki zobaczyłem, że mój czas z zegarka potwierdził się - pięknie :)
Teraz czas na nieco luzu, gdyż nie planując tego zrobiłem dwie półówki w odstępie dwóch tygodni (w Tarczynie miałem nie startować) i trzeba się nieco zregenerować. Kolejny start dopiero za ponad miesiąc - tym razem będzie to półmaraton szlakami Puszczy Kampinoskiej. Zapisałem się tam, gdyż przyjemności z biegania po puszczy nie mogłem sobie odmówić.
Oby nie padało... ;)

3 komentarze:

  1. Żałuję teraz, że nie pojechałem, fajna okolica i ciekawy bieg. Gratuluje przebiegniętego półmaratonu. Ten pierwszy smakuje bardzo dobrze.
    Napoleone (http://biegamwstudziance.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję wyniku, trzeba liczyć, że to drugi półmaraton. Aplikacje różnie pokazują odległości, więc nie ma co się tak sugerować. Wątek ten dyskutowałem przy okazji biegu w Krasnystawie i tam każdemu wyszło jakoś inaczej. Najlepiej mieć GPS-a z synchronizacją co 1 sekundę, a nie jak w telefonach co 15-30 sekund i wtedy z odcinków liczone są jakieś średnie. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. jednak trasa z atestem to jest to - nie ma żadnych wątpliwości. poza tym oznaczenia poszczególnych kilometrów były super-widoczne. zegarek z gps świetna sprawa ale niestety trochę kosztuje...
    Również życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń