wtorek, 12 lipca 2016

TriCity Trail

Jedną z najfajniejszych możliwości jaką daje bieganie jest bieganie przy okazji. Popularność tej dyscypliny w Polsce jest w tej chwili tak duża, że praktycznie gdzie by się nie pojechało, tam znajdziemy jakieś zawody. Nie inaczej było, gdy okazało się, że muszę zawieźć rodzinę nad morze. Choć akurat tym razem nawet nie zdążyłem zacząć szukać - ten bieg sam mnie znalazł. Dobrze, że organizatorzy zainwestowali w reklamę na facebooku ;)


Obok tej imprezy nie mogłem przebiec obojętnie. W ubiegłym roku odbyła się pierwsza edycja i to wtedy polubiłem profil biegu na fb. Impreza odbywa się na szlakach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, który uwielbiam. Start i meta zlokalizowane są w Wejherowie w Parku Miejskim znajdującym się na skraju lasu. Generalnie mieszkańcy tego miasta to szczęściarze, gdyż na północy rozciąga się Puszcza Darżlubska, na południu Trójmiejski Park Krajobrazowy, a do morza mają też nie za daleko. Raj dla biegaczy, rowerzystów i piechurów


Półmaraton to jeden z dwóch dystansów do wyboru - hardkorowcy mają do dyspozycji ponad 80 km! Starują o godz. 5 rano z okolicy Gdańska, a metę mają w tym samym miejscu, co półmaratończycy. Limit czasu na pokonanie dłuższej trasy wynosi raptem 13 godzin ;) W półmaratonie startowało oczywiście znacznie więcej osób, bo ok. 400, jednak na trasie nie odczuwało się tłoku, nawet jeśli chwilowo wiodła pojedynczą wąską ścieżką. Początkowe 2 km po asfalcie pozwoliły na rozerwanie stawki, a pierwszy długi podbieg w okolicy trzeciego kilometra dokończył dzieła.


Na trasie zaplanowano tylko jeden punkt żywieniowy, przez co w końcu musiałem zainwestować w biegowy plecak z bukłakiem. Wybrałem budżetową opcję z Decathlonu i na razie (po trzech próbach i około 40 km) jestem bardzo zadowolony - nie mogę mu nic zarzucić, może za wyjątkiem dostępu do bocznych kieszonek, który mógłby być wygodniejszy. Poza tym wszystko gra, dobrze leży i nie obciera.


Przyznam, że do tego biegu podchodziłem z dużą pokorą, może nawet za dużą, jednak używanie przez organizatorów słowa "górski" powodowało dreszczyk emocji. W tym roku przecież nawet nie trenowałem podbiegów :) Tu przydał mi się Bieg Cichociemnych w Sochaczewie, gdzie 2 tygodnie wcześniej pobiegałem trochę w urozmaiconym terenie. Także z kilometrażem póki co nie szalałem i najdłuższe wybieganie wyniosło ok. 16 km (tydzień przed zawodami).


A tu nie dość, że 21 km długości to jeszcze 280 metrów przewyższenia na trasie. Jednak najbardziej bałem się zbiegów i tego, czy pasmo biodrowo-piszczelowe je wytrzyma. Kilka lat temu podczas treningu w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym w okolicy Gdyni tak przeciążyłem ITBS, że przez kolejne dni po schodach schodziłem tyłem... i to ledwo.
Trasa biegu najpierw przez 12 km sukcesywnie się wznosiła, by później przeważnie z górki prowadzić do mety. Na mapie wyglądało to dosyć stromo, w rzeczywistości nie było tak źle - owszem podbiegi dawały w kość, ale przeplatane zbiegami lub płaskimi odcinkami dały się pokonać nieustannym biegiem. No i te widoki!

 

Niezależnie od stopnia nachylenia trasa była bardzo malownicza i po to właśnie tu przyjechałem. Kto był kiedyś w Trójmiejskim Parku ten wie, co mam na myśli. A jeśli ktoś nie był, to będąc w okolicy koniecznie musi tu zajrzeć, najlepiej na jakieś wybieganie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócę.


Druga połowa dystansu, jako że była z górki to i minęła jakoś szybciej. Zresztą sama świadomość, że najgorsze za nami dodawała animuszu. Motywował mnie też kilka razy jeden z uczestników - kiedy widział, że zwalniam wydawał komendę w trenerskim tonie "dawaj, ciśnij" i mnie wyprzedzał. Cóż, nie pozostawało nic poza ciśnięciem :) Odwdzięczyłem mu się później, kiedy pomyliliśmy trasę i trzeba było zawrócić - na jakimś ostrym zakręcie i rozwidleniu dróg, zamiast w dół pobiegliśmy pod górę, chyba z przyzwyczajenia :) W porę się jednak zorientowałem i krzyczałem ile sił w gardle, aby mój "trener" również zawrócił. Chyba dosyć głośno słuchał muzyki w słuchawkach, ale się udało.


Finisz w parku to już czysta przyjemność, jeśli za taką można uznać bieg z tętnem na poziomie 200 uderzeń na minutę ;) Fajny był zwłaszcza odcinek wiodący po drewnianej kładce. 
Lubię na końcu jeszcze powalczyć i tutaj też przed metą udało mi się wyprzedzić jeszcze małą grupę biegaczy.

Na mecie każdy dostał po plasterku brzozowym z logo biegu i dosyć smaczny izotonik oraz pomarańcze i banany. Po chwili na scenie zaczęto wręczać nagrody za biegi dziecięce, a ultrasi nadal walczyli gdzieś w lesie.


Podsumowując, udało mi się spontanicznie zaliczyć bardzo fajną imprezę w przepięknych okolicznościach przyrody. Niskie wpisowe oraz dobra organizacja zachęca do udziału w TriCity Trail. Szczerze powiem, że mam nawet mały niedosyt, że to był "tylko" półmaraton, bo po takich terenach chciałoby się biegać i biegać :) 
A więc do zobaczenia w przyszłości, może na maratonie? (uśmiech do organizatorów)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz